Najpierw rozeznał sprawę Cielak. Przybył, obejrzał góry, nawiązał kontakty z latającymi tubylcami, oblatał startowiska...
Madera wyglądała obiecująco, więc zebraliśmy paczkę pilotów nie bojących się nowych wyzwań i ruszyliśmy na podbój tajemniczej wyspy. Przywitała nas silnym wiatrem i deszczem. Dziwne, bo jak zapewniają tubylcy mają tu 340 lotnych dni w roku.
Oprócz targu i egzotycznego lasu, Funchal, główne miasto Madery kusi słynnym muzeum Historii Naturalne. Można tu zobaczyć m.in. wypreparowane ryby występujące w Oceanie Atlantyckim.
Po rozrywkach komercyjnych ruszamy na rozeznanie terenu pod kątem paralotniowym. Na Maderze lata się po północnej i południowej stronie. Startowiska są średniotrudne, za to lądowiska w większości przeznaczone dla zaawansowanych pilotów. Można lądować na skwerkach miejskich i kamienistych zatoczkach. Należy bardzo uważać aby nie zostać bez miejsca do lądowania, bo linia brzegowa w większości tworzona jest przez pionowe ściany skalne schodzące wprost do rozhuśtanego oceanu. Brzegi są albo gęsto zurbanizowane, albo tak ukształtowane, że bardzo trudno o wygodne, łatwe podejście do lądowania.
Wewnętrzna część wyspy to mniej lub bardziej pofałdowany płaskowyż Paul da Serra, z najwyższym szczytem Pico Ruivo (1862 m n.p.m.), ogromnymi przestrzeniami i chmurami toczącymi się wprost po ziemi. Budowa geologiczna inna niż na kontynencie wzmacnia poczucie egzotyki tego miejsca, a głęboko wcięte doliny odstraszają od lotów cross country, choć i takie się tu zdarzają w sprzyjających warunkach.
Zaczęło się latanie. Utrzymanie się na granicy chmur i błękitu, pozwala na wielokilometrowy lot bez dbania o wysokość. Czasem nawet trzeba założyć klapy, aby zbić kilka metrów. Bujanie w lutym wprost nad oceanem, przy wulkanicznej skale, porośniętej z rzadka opuncjami i agawami, daje niesamowitą frajdę. Dodatkowych emocji przysparza jastrząb, który markuje atak na glajta lecącego przede mną. Gdy zbliża się do mnie pokrzykiwaniem i gwałtownym szarpaniem sterówek staram się go odstraszyć. Uff udaje się. Ale Zbyszkowi nie. Zaskoczony z góry, doświadcza wbicia szponów w swoje skrzydło. Po lądowaniu oceniamy szkody. Są 10 centymetrowe rozerwania. Dobrze, że na tym się skończyło.
Na podejściu do lądowania niskopienne plantacje bananów są dużo bardziej przyjazne niż odrutowane włoskie winnice.
Jeszcze tylko kilka halsów na wysokości wierzchołków rozczochranych palm i przyziemieniu 7 pilotów na niewielkiej plaży w Ribeira Brava towarzyszy tłumek ciekawskich turystów.
Pyszna kawka i znowu na górę.
Latanie tu to wbrew pozorom nie tylko żagiel. Raczej większość to konwergencja lub zwykła termika. Noszenia spokojne, 2 do 3 m/s. Da się polatać pod szlakami cumulusów, powłóczyć nad klifami i pokręcić kominy w okolicach swojego startowiska. Co kto chce.
Nam udało się polatać nad tą bardziej suchą, południową stroną wyspy, a dokładnie w Arco da Caletha. Lataliśmy m.in. przy słynnej ścianie Cabo Girao, najwyższym europejskim klifie -580m. ! Odwiedziliśmy chyba wszystkie startowiska. Są one nie oznaczone i trudno tam trafić bez wcześniejszego przygotowania.
Największą zaletą Madery są niespotykane w innych częściach Europy pejzaże i łatwość utrzymania się w powietrzu. To z czym trzeba się liczyć to wymagające, ograniczone wodą i skałami lądowiska, oraz zwiększone koszty wyprawy w to odległej o 1000 km od najdalszego zakątka Europy miejsce.
Ale my wrócimy tam na pewno:)